wtorek, 20 listopada 2012

W puszce na półce tuż nad ziemią

   Od jakiegoś czasu eksploruję Leklerk i oprócz tego, że momentami doprowadza mnie do szewskiej pasji, można znaleźć tam różne ciekawe rzeczy.  Znalazłam płatki gryczane, którymi się swego czasu objadałam a w tej części Polski nie umiałam znaleźć. Traktuję je jak płatki owsiane: gotuję chwilę w mleku by zmiękły, dodaje szczyptę soli i już. Pyszne, pożywne, rozgrzewające na śniadanie. Może być z mlekiem sojowym, nawet waniliowym. Ale płatki gryczane to nic. Pikuś. 
   W dziale zapuszkowanych warzyw znalazłam coś absolutnie nowego. Owoce palmy dżemowej na etykiecie wyglądają  zupełnie jak  przytyte szparagi albo wyblakły por. Z otwarciem puszki czekam na dowiezienie ich do domu. Jak się do nich dobiorę, dam znać jak smakują. Puszka 400 g kosztuje 6,29 zł.
    Druga zdobycz to Skorzonera. Pierwszy raz miałam z nią styczność w sklepie ogrodniczym. Kupiłam paczkę nasion na wiosnę z kilku powodów a niemałą rolę odegrało to, że na drugie imię Skorzonera  miała "Wężymord Czarny Korzeń". Przeliczyłam się jednak ze zdolnościami balkonu który, okazało się, nie poszerza się stale jak Wszechświat. Nie wsiałam więc wężymorda, ale został w moim sercu i szufladzie czekając na lepsze czasy. 
 Tymczasem znajduję go w puszcze na półce tuż nad ziemią. Na etykiecie znowu wygląda jak wyżej wspomniany owoc palmy dżemowej co, nie powiem, jest trochę niepokojące. Dowiozę do domu to rozpakuję. Puszka 400 g kosztuje 4,49 zł. 
Prosto z  zakupowego frontu dla Was
Ciekawska Lena.

poniedziałek, 15 października 2012

Czasem czytam

Kończę czytać "Nowoczesne zasady odżywiania". Polecam zwłaszcza tym, którzy mają  w rodzinie przypadki nowotworowe i boją się o siebie i najbliższych.  Polecam cukrzykom 1 i 2 typu, no i w ogóle w zasadzie wszystkim.

Kanie

W warzywniaku na szóstce można dostać kanie i jeszcze inne grzyby, których nie zdążyłam zidentyfikować. Cena to 30 zł za kilogram, ale są  bardzo lekkie. Za sześć kapeluszy średniej wielkości zapłaciłam 5 zł. Polecam spragnionym jesiennych, leśnych smaków.

środa, 3 października 2012

Post zawiera lokowanie produktu

Ósmego października w lidlu pojawią się różne ładne książki kucharskie w tym jedna taka z przepisami na muffiny, o której wcześniej wspominałam. W twardej oprawie, z ładnymi obrazkami i w ogóle, za 12.99 PLN.

wtorek, 11 września 2012

Zupa niespodzianka






Miesiąc stała na stoliku i robiła za ozdobę aż w końcu podjęłam wyzwanie. Pierwsze spotkania z dynią były smaczne, ale bez fajerwerków. Od tamtego czasu nauczyłam się, że jak dynia to hokkaido. Z kształtu jest trochę bardziej jak cebula, bardziej pomarańczowa i przede wszystkim ma w sobie więcej smaku niż "normalna" dynia.

Padło na zupę. Proporcje "na oko".

Składniki:
mała dynia hokkaido (one są raczej mniejsze, moja ważyła ok. półtora kilo)
cebula
gruszka
ok. 4 cm kłącza imbiru
syrop z babcinych gruszek
maliny
sól
pieprz
chili
ziarna słonecznika



Dynię pokroiłam na cztery mniejsze kawałki, około dwa razy więcej miałam wizji obciętych palców. Z cząstek wydrążyłam nasiona i nitkowate części. Po opłukaniu te pierwsze można rozłożyć na papierze, albo talerzu do obeschnięcia a potem sprawdzać siłę swoich paznokci w czasie długich jesiennych wieczorów. Dynię piekłam ok. 30 minut w temperaturze ok. 180 stopni. Po ostudzeniu okazało się, że zupełnie zmieniła swoje oblicze, stała się bardzo miękka i słodka w smaku a skórka odchodziła bez problemu. Udusiłam cebulę na szklisto, ale myślę, że można nawet dać jej się trochę zezłocić. Do niej wrzuciłam pokrojoną gruszkę, dynię, wyciśnięty przez praskę imbir i około centymetr wysuszonej chili, zalałam trochę wodą i syropem, i dusiłam dalej. Jak już zgłodniałam na tyle, że czekać mi się nie chciało, zestawiłam garnek z gazu do ostygnięcia. Potem całość zmiksowałam. Na talerzu podałam z  uprażonymi z solą pestkami słonecznika i kleksem śmietany. 
Ale najlepsze było potem. Następnego dnia oglądałam Masterszefa ( jak jest żurek po francusku?bonżur) i myślę, dobra - eksperymentujemy. Wyciągnęłam zimną zupę z lodówki i ciepnęłam malinami. W poprzedniej wersji czegoś mi brakowało, ta była skończona. 



Poezja.




poniedziałek, 10 września 2012

Proste pesto postne

Pestare ponoć znaczy tyle co "ucierać w moździerzu". Zachęcam do ucierania/miksowania tego co Wam wpadnie w ręce bo pesto to nie tylko bazyliowe alla genovese.

Tak jak cynamon przywodzi na myśl szarlotkę, tak zapach natki pietruszki wyzwala w niektórych żądze, które zaspokoić może tylko rosół. Dziś proponuję pietruszkę nie jako wisienkę na torcie, ale w roli głównej. 
Przepis dedykuję szczególnie tym, którzy posiadają swój własny ogródek i podczas niedalekich wykopków nie będą mieli pomysłu co zrobić z dużą ilością natki pietruszki. Bo do sporządzenia pesto na dwie porcje potrzeba jej naprawdę sporo. Z wiechci, która stała w wazonie i czekała na swój dzień, po zmiksowaniu zrobiła się skromna papka. Pesto robiłam na oko i na oko podaję składniki, z których je zrobiłam. Zachęcam do modyfikacji przeróżnych. 

Składniki:
duża wiecheć natki pietruszki 
ziarna słonecznika
twardy ser owczy (Pecorino Romano- thx tydzień włoski w lidlu :) )
oliwa z oliwek
olej lniany
sól
pieprz 


Z przyzwyczajenia oderwałam listki od łodyżek, ale tak sobie myślę, że na dobrą sprawę można by zmiksować całość. Opłukałam natkę i wrzuciłam do wysokiego dzbanka. Uprażyłam garstkę słonecznika na suchej patelni, aż zaczął ładnie pachnieć i dorzuciłam do natki. Wlałam ok. łyżki oliwy z oliwek i kapkę oleju lnianego. Całość zmiksowałam, co wymagało trochę cierpliwości. Potem okazało się, że dobrze jest dodać trochę wody, którą wzięłam z gotującego się makaronu, ok. 1/3 szklanki. Może taka woda dodana wcześniej ułatwiłaby miksowanie. Posoliłam, popieprzyłam i starłam trochę sera do samego sosu, a potem też posypałam nim makaron talerzu. Nie eksperymentowałam z dodatkami, bo chciałam żeby pietruszka była smakiem dominującym, ale następnym razem na pewno spróbuję z czosnkiem, orzechami włoskimi, jogurtem. Całość miała delikatny, lekko gorzki i orzechowy smak. 


Z nadmiarem pietruszki można sobie poradzić też susząc ją, albo posiekaną i lekko posoloną mrożąc w słoiczkach. 
PS. Pesto bazyliowe warto jednak utrzeć w moździerzu albo przynajmniej miksować na raty, bo rozgrzana bazylia robi się gorzka. Z tego też względu takiego sosu się nie podgrzewa. 

sobota, 19 maja 2012

Muffiny z rabarbarem i pozdrowieniami dla Supercioć i Superwujków

Przepis powstał z kompilacji, niedoborów i okazji.


Składniki na ok. 12 sztuk
200 g mąki ( miałam tylko 60 g zwykłej pszennej, do 200 dobiłam razową mąką orkiszową)
60 g płatków owsianych
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
2 jaja
180 g cukru
3 łyżeczki cukru waniliowego i/lub aromat waniliowy
150 g masła
300 g śmietany ( użyłam 200 g śmietany 16% i 100 g kefiru)
dwie średniej wielkości łodygi rabarbarowe
opcjonalnie pół łyżeczki cynamonu
cukier puder do posypania

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni Celsjusza - podają w przepisie. 
Do jednego naczynia przesiewamy mąkę, mieszamy z płatkami owsianymi, proszkiem do pieczenia, sodą oczyszczoną i ewentualnym cynamonem. W drugim naczyniu rozbijamy jajka, dodajemy roztopione i OSTUDZONE (żeby nam się jajecznica nie zrobiła) masło, śmietanę/kefir i cukier. Mieszamy. Do płynnych składników dodajemy suche  i wrzucamy rabarbar obrany i pokrojony w drobną kostkę. Mieszamy łyżką niezbyt intensywnie, tyle tylko by całość przybrała względnie jednolity wygląd. Do foremek nakładać ostrożnie by się nie przelało jak mi. Pieczemy ok. 20-25 minut.


Sezon rabarbarowy uważam za oficjalnie rozpoczęty.
Ps. Włosy rabarbara cieszą koty.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Kofty marchewkowe


Przepis wziął się stąd.
Jakiś czas temu zrobiłam kofty na wegańskie spotkanie. Ale wyszły bez szału, zbyt suche i lekko gorzkie bo zamiast mąki z ciecierzycy, której szukałam po całym mieście, użyłam mąki gryczanej. Niezastąpiony Martyn skombinował mi mąkę z Rybnika, więc zrobiłam podejście drugie do indyjskich kulek. 
Poprzednio były podane bez sosu i nadziewane na wykałaczki, więc formowałam niewielkie kofty. Ale większe są lepsze, w środku wilgotne i pełne smaku. Zamiast jogurtu zrobiłam śmietanę słonecznikową. Imbiru użyłam mniej niż w przepisie, niecałą łyżkę startego na tarce do skórki cytrynowej.


Piękne aromaty w kuchni gratis.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Kotleciki z odzysku


Z okazji wegańskiego tygodnia i idei niemarnowania jedzenia dzisiejszy przybliżony przepis na kotlety ziemniaczano-marchewkowe.

Składniki:
ugotowane ziemniaki
marchewka wyrzucona przez sokowirówkę
olej
oregano
sól
pieprz

Sok marchewkowy robiłam smaczny i zdrowy, a że sokowirówkę mam jaką mam, odpady wyszły dość wilgotne. Do tej pory wyrzucałam je z wyrzutami sumienia zaraz po wyciśnięciu, albo po kilku dniach ich leżakowania w lodówce, kiedy znów się okazywało, że nie mam na nie pomysłu. Po dołączeniu do akcji  NieMarnuje.pl  postanowiłam wziąć się za siebie i odpady marchewkowe. 
Z obiadu dnia poprzedniego zostało mi kilka ziemniaków, rozgniotłam je więc z miseczką marchewkowych wiórków. W trakcie mieszania dolewałam oleju rzepakowego, w sumie ok. 1/4 szklanki. Żeby urozmaicić smak i estetykę kotletów posiekałam do nich świeże oregano, ale równie dobrze powinno się sprawdzić też suszone. Może nawet kotlety zrobiłyby się bardziej aromatyczne. Do tego trochę soli i pieprzu. Jednolita masa dobrze się kleiła i formowała w zgrabne kotleciki. Lubię smażone, więc zdecydowałam się na patelnię, ale i z piekarnika wyszłyby dobre.



Kotleciki miały sympatyczny, pomarańczowy kolor. Najlepiej smakowały z musztardą pomarańczową i keczupem barbecue, dostępnymi w lidlu. Pierwszej weganom nie polecam, bo z żółtkiem jajka, ale można pokombinować ze zwykłą musztardą i pomarańczą. Skład tej kupnej wygląda tak:  37% musztarda (woda, ziarna gorczycy, ocet spirytusowy, sól, cukier, przyprawy), cukier, woda, olej roślinny, 4% pomarańcza, żółtko w proszku, zagęstnik: guma ksantanowa, guma tara, modyfikowana skrobia, barwnik: beta-karoten, ocet spirytusowy, naturalne aromaty, regulator kwasowości: kwas cytrynowy. substancja konserwująca: sorbinian potasu, substancja żelująca: pektyna. Dla porównania skład normalnej musztardy: woda, gorczyca(18%)(biała, czarna, sarepska), ocet winny, cukier, sól, przyprawy, barwnik (kurkumina). Brzmi nieporównanie lepiej, nieprawdaż? Dlatego jak skończy się ta już kupiona, wykombinuję własną. Czego i wam życzę. 

czwartek, 12 kwietnia 2012

Czekolada

Dziś Dzień Czekolady.


Zanim jednak  zarekomenduję czekoladowe szaleństwo parę słów o tym, że czekolada potrafi być naprawdę gorzka. Kupując czekoladę Fair Trade nie mamy pewności, że przy jej produkcji nie wykorzystywano dzieci do pracy. Że zamiast chodzić do szkoły nie pracowały niewolniczo z ostrymi maczetami w rękach. Ale kupowanie takiej czekolady czy kakao to jednak mniejsze zło. Kilka tygodni temu w tv leciał dokument, który szczerze polecam. Teraz poszukuję kakao Fair Trade w sklepach, namiary mile widziane. Dla chcących pogłębić temat, dokument tutaj. Między innymi o dzieciach sprzedawanych do pracy na plantacji kakaowca. Napisów polskich niestety nie znalazłam.

Zachęcam do tworzenia własnych czekoladek. Można pójść na łatwiznę, tak jak ja i stopić czekoladę, lub zrobić ją samemu. Przepisu nie podam bo robiłam wczoraj i mi nie wyszła. Jak kiedyś dopracuję recepturę to dam znać. Jak topić czekoladę pisałam tu.
Możemy skomponować własną czekoladę i znaleźć swój ulubiony smak ( spróbujcie z kuminem!). Przelewając czekoladę do foremki na lód, uzyskamy zgrabne pralinki.


Fani śliwek w czekoladzie mogą zrobić własne.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Babeczki warzywne




Z lenistwa/uczciwości odsyłam po kolejny przepis tu
Tym razem jednak komentarz będzie obfity.
"Z mąki, masła, jajek i soli wyrabiamy zwarte ciasto..." Czyli : wysypujemy na stolnicę mąkę, wrzucamy   masło i siekamy, aż będzie bardzo drobne. 
Solimy, wylewamy jajo i szybko zagniatamy. Znów byłam nieufna w stosunku do przepisu a moje ignoranctwo kusiło by dosypać więcej mąki. Na szczęście oparłam się tym podszeptom i zostawiłam ciasto takie jakie było. A było okrutnie klejące. Po zmyciu połowy całości z dłoni, zawinęłam je jednak w folię spożywczą i schowałam do lodówki...
 Chowanie ciasta do lodówki NA GODZINĘ wydawało mi się poradą złośliwych ludzi, którzy potrafią zorganizować sobie czas. W efekcie chłodzenie odbywało się przez dziesięć minut, no góra piętnaście a do tego w zamrażarce, żeby mu to jakoś zrekompensować.  Tym razem ciasto leżało jak Bóg przykazał. I muszę przyznać ze skruchą, że to działa. Po wyjściu z lodówki zmieniło konsystencję. Było sprężyste i przyjemne w dotyku.
Ciasta wystarczyło na zapowiadaną ilość, ale reszty wyszło zdecydowanie za dużo. Nie wiem czy miałam tak małe i niskie foremki (choć wydawały mi się przeciętne), ale zostało sporo cukinii i brokuła. Spokojnie wystarczyłaby połowa tego co jest w przepisie. Nie miałam parmezanu, więc użyłam zwykłego edamu.
Żeby babeczki łatwo wychodziły z foremek, trzeba te drugie bardzo dokładnie natłuścić olejem.






Ciasto po upieczeniu było pyszne, lekkie i och, i ach.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Muffiny cytrynowe z lukrem marcepanowym


To był piątek. Lidl na noc zamykał podwoje a Felek torturował opowieściami o słodkościach, których mogłabym posmakować, gdyby tylko chciało mi się za nas dwoje wybrać do sklepu. Nie chciało mi się...
Przepis na muffiny cytrynowe wydał mi się podejrzany. Dlatego ilość cytryn zmniejszyłam o połowę. I tak było puszyście i cytrynowo. Druga cytryna, natomiast, odpowiada za soczystość, jak się dziś okazało.
Żeby było ciekawiej, zrobiłam lukier marcepanowy. 
Składniki:

łyżka ciepłej wody
cukier puder
aromat migdałowy

Do miseczki wlewamy łyżkę ciepłej wody i kilka kropel olejku migdałowego. Cukier puder wsypujemy stopniowo, aż uzyskamy naprawdę  gęstą konsystencję.



poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Rozkosze kruszenia drożdży

Użyłam 475 g mąki pszennej tortowej typ 450 i  mąkę pszenną graham typ 1850, bo lubię jak pieczywo jest trochę "brudne". Tę drugą mąkę można dostać na targu w sklepiku ze zdrową żywnością, w analogicznym punkcie niedaleko supersamu i w delimie. Jeśli ktoś nie ma pod ręką świeżej bazylii, może użyć suszonej. Wydaje mi się nawet, że wtedy wypiek będzie bardziej aromatyczny. Co do soli, to chyba mam w domu drogową. Po spróbowaniu pierwszej bułki okazało się, że mało jej trochę. Za późno już było na połączenie jej z ciastem, więc uformowane bułki przed pieczeniem obtaczałam w soli ziołowej. Potomnym więc radzę, by te dwie łyżeczki, o których mowa w przepisie, były z górką. Co do czasu pieczenia to każdy musi wyczuć sam. Ja, w swoim ufie, piekłam paluchy jakieś 12 minut a te pulchniejsze formy około 15.





sobota, 31 marca 2012

Kokosowe muffiny z bananami

W tak obleśny meteorologicznie dzień wypada tylko spać. A jak już jeść, to tylko coś miękkiego i ciepłego jak kołdra. Przepis na muffiny pochodzi z książki "Muffiny. Małe, ale za to przepyszne", którą rzucili kiedyś w lidlu.   Ładna, w twardej oprawie i w ogóle. Jak się pojawi znów to dam znać, bo warto.


Składniki na 12 ( mi wyszło 16  sporych ) sztuk:
75g masła
250g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki cynamonu
50g wiórków kokosowych i jeszcze trochę do dekoracji
2 jaja
100g cukru
150g jogurtu naturalnego
2 banany
cukier puder do posypania

Jak ktoś ma piekarnik z prawdziwego zdarzenia to rozgrzewa go do 190 stopni Celsjusza. Kombiwary przypominające ufo zostawiamy na razie w spokoju. Foremki na muffiny natłuszczamy masłem, albo nie. Silikonowe na razie zostawiamy w spokoju, jak ktoś ma inne niech poczyta w instrukcji. Jak już się pocieszymy, że tyle roboty nam odpadło topimy masło na małym ogniu i odstawiamy do przestudzenia. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia, sodą oczyszczoną, cynamonem, wiórkami kokosowymi. W osobnym naczyniu rozmącamy (?) jajka, dodajemy masło i mieszamy energicznie, żeby nam się nie zrobiły kluski z masła jak mi. Dodajemy cukier, jogurt i dokładnie mieszamy. Banany obrać, pociachać, rozgnieść widelcem i dodać do płynnych składników. Do nich dodajemy suche i mieszamy łyżką od niechcenia. Powstałą masę przekładamy do foremek  i posypujemy wiórkami kokosowymi. Muffiny piekłam 21 minut w temperaturze 175 stopni Celsjusza. Książka każe wypieki zostawić jeszcze 5 minut w formie. Przed podaniem posypać cukrem pudrem. Dla efektu.



W pieczeniu muffin chodzi o to, żeby w jednym naczyniu zmieszać suche składniki, w drugim mokre, a potem połączyć je aby-aby krótko mieszając łyżką. "Pamiętać należy tylko o jednym: ciasta nie wolno zbyt energicznie mieszać, a już w ogóle ubijać robotem czy mikserem, i natychmiast trzeba je upiec. W przeciwnym razie muffiny będą suche i twarde." No nic trudnego.


wtorek, 27 marca 2012

Prywata

UWAGA UWAGA!
Amatorów ogórków zapraszam do warzywniaka na szóstce, gdzie z nieukrywanym wzruszeniem odkryłam warzywa pochodzące z Ryczywołu - mojej wsi rodzinnej w Mazowieckiem. Mama dba by roślinek nie suszyło   a tata by im nóżki nie marzły wiosną a latem listki się nie pociły. Ogórki są eko a niektóre nawet bio, czyli prze. Pani Gessler zamawia ochoczo. Kupcie i Wy :)


Ps. To ten warzywniak "otwarty", dalej od ul. Kusocińskiego, bliżej poczty.

niedziela, 25 marca 2012

Reklamacje przyjmujemy, czyli marcepanowe księżyce

Gdzie się człowiek spieszy, tam... mu ciastka nie wychodzą. Obiecałam przynieść na pewne towarzysko-edukacyjne spotkanie coś własnoręcznie słodkiego. Przyniosłam, ale wypiek omijałam wzrokiem z zażenowaniem. Nie ma nic smutniejszego na talerzu niż smutne ciastko. Do domu wróciłam z twardym postanowieniem poprawy. Wszystkich, którzy czują się upokorzeni wczorajszymi ciastkami zapraszam do zgłoszenia reklamacji przed Domem Zdrojowym  dziś o godzinie czternastej. A ciastka robi się tak:

Składniki (na ok. 20 małych sztuk):
150 g masła
150 g cukru
1 jajo
250 g mąki
100 g masy marcepanowej
biała i ciemna czekolada (74% thx lidl)

Używam masła o zawartości tłuszczu zwierzęcego 82% i jeśli ktoś chce takiego użyć, to polecam wyciągnąć je z lodówki dużo wcześniej, żeby zdążyło zmięknąć. Ucieramy masło z cukrem na pulchną masę, mieszamy z jajem od szczęśliwej kury, zagniatamy z mąką. Ciasto powinno mieć konsystencję zdolną do jego rozwałkowania, jeśli takowej nie ma, dodajemy więcej mąki. Sposobem na złośliwe ciasto jest położenie na nie folii spożywczej. Dzięki temu nic się nie przykleja do wałka ani nie rwie. Wałkujemy więc, aż ciasto zrobi się cienkie na ok. 5 mm. Wycinamy krążki lub półkola -  według księżycowych preferencji. Na jedną połówkę kładziemy kawałek ukulanego marcepana. 


I tu dygresja. Pewna miła Pani, która mimo wszystko zapragnęła ode mnie przepisu na ciastka, przyszła z zapytaniem gdzie można marcepan kupić. Na pewno w lidlu i kerfurze, ale tak naprawdę to w większości sklepów. Szukać w okolicy batonów, czekolad itp. Mój marcepan był oblany czekoladą i tu jak kto chce, można ją zdjąć i zjeść ze smakiem lub ukulać całość. 
 Na jedną połówkę nakładamy drugą i zlepiamy. Ciasto się kruszyło, więc warto mieć trochę cierpliwości.


 Powstałe księżyce układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy 10-12 min. w temp. 180 stopni Celsjusza. Rozpuszczamy białą czekoladę w kąpieli wodnej. Najlepiej do większego garnka nalać trochę wody, postawić na ogniu i włożyć do środka mniejszy z pokruszoną czekoladą w środku. Czytałam, że naczynia powinny do siebie ściśle przylegać,  bo para i woda pod żadnym pozorem nie mogą się dostać do czekolady, żeby  nie porobiły  się grudki, ale mi parowało i wyszło gładko. Co więcej, kiedy naczynia ściśle przywierały to para spod spodu robiła dźwięki, które mnie przestraszały. Bo kąpiel wodna to tak naprawdę kąpiel parowa i mniejsze naczynie powinno zagrzać się od pary a nie wody pod spodem. No i nie polecam topić czekolady w plastiku ani szkle. Metal rulez. Roztopioną białą czekoladę nakładamy łyżką na ciastka i posypujemy drobno startą ( użyłam tarki do sera) ciemną czekoladą. 

I już.

wtorek, 28 lutego 2012

Rzecz o marchewce

Koniec hibernacji. Skończyło się na pomarańczowo i na pomarańczowo się zacznie. Tym razem kolorem.

O marchewce słów kilka...
Marchewka zazieleniona to taka co rosnąc za bardzo wychynęła nad ziemię. Ta część zawiera toksyczną solaninę i należy ją odciąć. Analogiczne zjawisko zachodzi w ziemniakach. 
O marchewce warto wiedzieć też, że witamina A w niej zawarta, dzięki której jesteśmy piękni i zdrowi, rozpuszcza się w tłuszczach. 

Dziś a la julienne, czyli marchewka w roli makaronu. 
Marchewkę pokroiłam w długie paski obieraczką. Jeśli ktoś takowej nie posiada, lub gardzi (jak ja jeszcze niedawno), można spróbować z tarką z odpowiednim ostrzem.  Paski znalazły się w woku, ale nada się też duuża patelnia lub garnek. Do duszenia użyłam oleju rzepakowego, choć masło byłoby lepsze. No i tyle. Naczynie przykrywamy pokrywką, ustawiamy mały ogień i dusimy. Można posłodzić, posolić, jeśli ktoś pragnie. Do takiej marchewki tworzymy sosy przeróżne. Dziś zrobiłam mieszankę soczewicową.
Czerwoną i zieloną soczewicę znajdziemy  w kerfurze w okolicy fasoli, grochu i kaszy gryczanej. Tę pierwszą gotuje się bardzo szybko i jej też użyłam. Potrzymałam ją trochę dłużej na ogniu aż zrobiła się papkowata. Po odcedzeniu doprawiłam solą, odrobiną koncentratu pomidorowego i kuminem. Wrzuciłam też pestki słonecznika ( Felek: co? nie ma pestek, są ziarna, ziarna słonecznika). Prosto z torebki, choć przeczuwam, że uprażone byłyby lepsze. No cóż, czas gonił. Do tego wlałam trochę oleju sezamowego. Olej też można dostać w kerfurze. Jeśli ktoś się skusi ostrzegam, że używa się go tylko na zimno.
Całość posypałam startym serem i ustroiłam bazylią. 


Doceń marchewkę.