wtorek, 11 września 2012

Zupa niespodzianka






Miesiąc stała na stoliku i robiła za ozdobę aż w końcu podjęłam wyzwanie. Pierwsze spotkania z dynią były smaczne, ale bez fajerwerków. Od tamtego czasu nauczyłam się, że jak dynia to hokkaido. Z kształtu jest trochę bardziej jak cebula, bardziej pomarańczowa i przede wszystkim ma w sobie więcej smaku niż "normalna" dynia.

Padło na zupę. Proporcje "na oko".

Składniki:
mała dynia hokkaido (one są raczej mniejsze, moja ważyła ok. półtora kilo)
cebula
gruszka
ok. 4 cm kłącza imbiru
syrop z babcinych gruszek
maliny
sól
pieprz
chili
ziarna słonecznika



Dynię pokroiłam na cztery mniejsze kawałki, około dwa razy więcej miałam wizji obciętych palców. Z cząstek wydrążyłam nasiona i nitkowate części. Po opłukaniu te pierwsze można rozłożyć na papierze, albo talerzu do obeschnięcia a potem sprawdzać siłę swoich paznokci w czasie długich jesiennych wieczorów. Dynię piekłam ok. 30 minut w temperaturze ok. 180 stopni. Po ostudzeniu okazało się, że zupełnie zmieniła swoje oblicze, stała się bardzo miękka i słodka w smaku a skórka odchodziła bez problemu. Udusiłam cebulę na szklisto, ale myślę, że można nawet dać jej się trochę zezłocić. Do niej wrzuciłam pokrojoną gruszkę, dynię, wyciśnięty przez praskę imbir i około centymetr wysuszonej chili, zalałam trochę wodą i syropem, i dusiłam dalej. Jak już zgłodniałam na tyle, że czekać mi się nie chciało, zestawiłam garnek z gazu do ostygnięcia. Potem całość zmiksowałam. Na talerzu podałam z  uprażonymi z solą pestkami słonecznika i kleksem śmietany. 
Ale najlepsze było potem. Następnego dnia oglądałam Masterszefa ( jak jest żurek po francusku?bonżur) i myślę, dobra - eksperymentujemy. Wyciągnęłam zimną zupę z lodówki i ciepnęłam malinami. W poprzedniej wersji czegoś mi brakowało, ta była skończona. 



Poezja.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz