Koniec hibernacji. Skończyło się na pomarańczowo i na pomarańczowo się zacznie. Tym razem kolorem.
O marchewce słów kilka...
Marchewka zazieleniona to taka co rosnąc za bardzo wychynęła nad ziemię. Ta część zawiera toksyczną solaninę i należy ją odciąć. Analogiczne zjawisko zachodzi w ziemniakach.
O marchewce warto wiedzieć też, że witamina A w niej zawarta, dzięki której jesteśmy piękni i zdrowi, rozpuszcza się w tłuszczach.
Dziś a la julienne, czyli marchewka w roli makaronu.
Marchewkę pokroiłam w długie paski obieraczką. Jeśli ktoś takowej nie posiada, lub gardzi (jak ja jeszcze niedawno), można spróbować z tarką z odpowiednim ostrzem. Paski znalazły się w woku, ale nada się też duuża patelnia lub garnek. Do duszenia użyłam oleju rzepakowego, choć masło byłoby lepsze. No i tyle. Naczynie przykrywamy pokrywką, ustawiamy mały ogień i dusimy. Można posłodzić, posolić, jeśli ktoś pragnie. Do takiej marchewki tworzymy sosy przeróżne. Dziś zrobiłam mieszankę soczewicową.
Czerwoną i zieloną soczewicę znajdziemy w kerfurze w okolicy fasoli, grochu i kaszy gryczanej. Tę pierwszą gotuje się bardzo szybko i jej też użyłam. Potrzymałam ją trochę dłużej na ogniu aż zrobiła się papkowata. Po odcedzeniu doprawiłam solą, odrobiną koncentratu pomidorowego i kuminem. Wrzuciłam też pestki słonecznika ( Felek: co? nie ma pestek, są ziarna, ziarna słonecznika). Prosto z torebki, choć przeczuwam, że uprażone byłyby lepsze. No cóż, czas gonił. Do tego wlałam trochę oleju sezamowego. Olej też można dostać w kerfurze. Jeśli ktoś się skusi ostrzegam, że używa się go tylko na zimno.
Całość posypałam startym serem i ustroiłam bazylią.
Doceń marchewkę.