niedziela, 13 listopada 2011

Co wynika z tego, że ojciec Keanu Reevesa nie jest Arabem?

To, że nie warto zakładać się ze mną w temacie moich eks, bo potem trzeba sponsorować mi obiady i inne fanaberie.
Pierrrogarnia Zapiecek ul. 1 Maja 42b nie po raz pierwszy i nie ostatni.
Wnętrze jest przyjemne i przemyślane. Styl prowansalski podkreślają poutykane tu i tam  romantyczne wrzosy. Razem z Felkiem doszliśmy do wniosku, że dobrze zrobiłoby wnętrzu ocieplenie go koronkowymi obrusami na stołach. Do tego dodałabym trochę poduch, przyjemnych materiałów, obrazów na ścianach. Ale i tak jest dobrze. Ok, tylko tych butelek po piwie ( z piwem? ) w gustownych szafeczkach udaję, że nie widzę. Poza tym w restauracji jest kącik dla dzieci. Kredki świecowe i tablica. Dla najmłodszych do dyspozycji krzesełko do karmienia. Było dziś zresztą bardzo rodzinnie. Przetoczyły się trzy takie zgrupowania w czasie naszej bytności. W tle sączył się m.in. Louis Armstrong czym byłam zupełnie ukontentowana. A, jest jeszcze piec na drewno. Szkoda, że się nie palił.



Moim faworytem jest zapiecek numer sześć  w spółce z  białym winem. "Z mozzarellą, serem mnich, sosem czosnkowo-ziołowym, zapiekane z serem(?)" . Bezbłędny. Smaki idealnie się dopełniają. Ciasto kojarzy mi się z podpłomykami, które robiłam w letniej kuchni babci, na fajerkach. Dla tych co nie znają podpłomyków ( żałujcie) ciasto mogę porównać do macy. Jest chrupkie i samo w sobie pyszne, nic się nie ostanie na desce. No właśnie - zapiecki podawane są na obrotowych deskach. W komplecie z nożem i widelcem. Ale w tym wypadku używanie sztućców to odbieranie sobie przyjemności.



Felek zamówił makaron numer 3. "Z wędzonym łososiem, świeżym koperkiem, przyprawami, sosem śmietanowym".


Ponoć smaczne. W skali od 1 do 5 ocenione na 4. Jedynym zastrzeżeniem było to, że sos był zbyt gęsty przez co całość wydawała się trochę sucha. Ja, niezmordowana estetka, przyczepię się do dekoracji. Szklista rzodkiewka na liściu sałaty nie jest tym co tygryski lubią najbardziej. A te kawałki makaronu powbijane w całość kojarzą mi się z akupunkturą.
    Czasem okres między pomysłem a jego realizacją bywa boleśnie krótki. Zanim zdążyłam się zastanowić czy to dobry pomysł, na stole przede mną wylądował kawał szarlotki/ jabłecznika (tu niepewność nawet u kelnerki). Część jabłeczna była bardzo dobra, cynamonowa, jak u mamy. Ciasto też ok, ale jak na mój gust było go ciut za dużo. Felek za to nie miał zastrzeżeń. W sekundę wsunął swój kawałek i chciał się wymienić na talerze.



Mea culpa. Przesadziłam. Nie jem nic do końca tygodnia. A na zdjęcie u góry nie mogę patrzeć.


Za pokutę dostałam zaspawane schody.
ps. I rachunek: zapiecek 12zł, makaron 16 zł, lampka wina 7zł, ciasto dnia 8zł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz